Miedzianka – miasteczko widmo koło Marciszowa
Nie tylko warto wiedzieć, ale warto wybrać się na ciekawą wycieczkę w nieodległe Rudawy Janowickie. Dla osób z własnym samochodem, to żadna przeszkoda. Można tu też przyjechać pociągiem lub autobusem i dalej udać się na wycieczkę pieszo.
Zachęcam na szczególną wyprawę, bo jest to wyprawa w niedaleką przeszłość, ale głównie oczyma swej wyobraźni. Zapraszam do odwiedzenia byłego, pięknego miasteczka, które jawi się nam obecnie jedynie jako miasto z koszmarnego snu.
Okazuje się, że nasz region jest naszpikowany tajemniczymi miejscami jak rodzynki w cieście. Osobom chłonnym ciekawostek i paradoksów proponuję miejsce, które zdumiewa i intryguje nie mniej niż podziemne sztolnie w Walimiu i Głuszycy.
Mowa o miasteczku widmo - Miedziance, miejscowości znanej przed wojną jako najmniejsze i najwyżej położone miasteczko Rzeszy, Kupferberg.
Jadąc pociągiem z Jeleniej Góry do Wałbrzycha można dostrzec w pobliżu Marciszowa w gęstwinie leśnej wieżę kościoła z nieczynnym zegarem. To właśnie tu na Miedzianej Górze (420 m. npm.), w obecnej gminie Janowice Wielkie było miasto przed i po wojnie, po którym dzisiaj zostało niewiele śladów. Z cudem ocalałej w dokumentach pokopalnianych starej mapki można się dowiedzieć, że pod Miedzianką jest więcej korytarzy, tuneli i sztolni, niż wydaje się wszystkim poszukiwaczom skarbów i przygód razem wziętych. Skąd się wzięły te podziemne labirynty, co się stało, że na miejscu dawnego miasteczka rosną dzisiaj jedynie bujne trawy, drzewa i krzewy?
W 1945 roku małe, pulsujące życiem poniemieckie miasteczko otrzymało nazwę Miedzianka. Od 1949 roku było to miasto górników. Nocą i dniem pracowali oni pod ziemią, ale nikt im nie mówił co kopią. Plotka głosiła, że wydobywają rudy miedzi, srebra i złota. To było prześliczne miasto, najpiękniejsze na Śląsku. Najstarsi ludzie, ci co pamiętają Kupferberg mówią, że najpiękniejsze na świecie. Niewielki rynek otaczały kamieniczki z podcieniami, na środku tryskała wodą rzeźbiona w kamieniu fontanna. Nocą odbijały się w niej światła gazowych latarni. Były w tym miasteczku dwa kina, dwa kościoły, dom kultury, apteka, sklepy kolonialne, restauracja, dwa bary, jadłodajnia górnicza, kawiarenki, hotele, punkty usługowe, słowem wszystko co potrzebne do życia. W 1967 roku żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego wysadzili w powietrze zabudowania kościoła ewangelickiego. Świadkowie tego zdarzenia mówią, że widzieli jak kościół poleciał do nieba. Pod koniec lat sześćdziesiątych kontynuowano ewakuację i wyburzanie Miedzianki. Na początku siedemdziesiątych miejscowość opustoszała do reszty, pozostało po niej kilka bezładnie rozrzuconych domów, a w gąszczu krzaków wspomniany już kościół katolicki. Co spowodowało śmierć miasta? Jak to możliwe, że coś takiego mogło się wydarzyć w cywilizowanym państwie, nieopodal turystycznej Mekki Dolnego Śląska, Jeleniej Góry, w atrakcyjnej krajobrazowo okolicy Rudaw Janowickich.
Okazuje się, że przekleństwem miasteczka stało się to, co odkryli zwycięzcy sołdaci w głębi ziemi, w sztolniach nieczynnej poniemieckiej kopalni. A był to uran, rzecz bezcenna dla Radzieckiej Armii. Zaraz po wojnie ruszyła kopalnia uranu. Z różnych stron Polski, głównie ze wschodu, napływali ochotnicy do pracy. Rygor wojskowy nie przeszkadzał, bo radzieccy włodarze zapewniali niezłą płacę i rozrywkę. Nikt nie straszył skutkami bliskiego kontaktu z rudą uranu. One dały o sobie znać po kilku latach. Gdy możliwości eksploatacyjne stały się mniej korzystne, a trudne warunki pracy kończyły się nieuchronnie dla górników rakiem płuc, gruźlicą, pylicą, trzeba było jak najszybciej zakończyć wydobycie. Proces stopniowej likwidacji rozpoczął się już w roku 1953. Należało pozacierać wszelkie ślady. Najlepiej wyeksmitować ludność, zrównać miasto z ziemią.
Kto ostatecznie wydał wyrok na miasto, można się tylko domyślić. Wiadomo że UB i NKWD w czasach stalinowskich to był faktyczny, współpracujący ze sobą aparat władzy w Polsce. Ale miasto umarło dopiero na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Czy chodziło tylko i wyłącznie o ochronę ludzi przed skażeniem popromiennym? A może właśnie ukrycie prawdy o nieludzkiej eksploatacji złóż uranowych przez wschodniego sojusznika, zatarcie faktycznych skutków tej mistyfikacji. Mówił o tym na spotkaniu pod Osówką w Głuszycy profesor J. Wilczur, Członek Państwowej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, autor wielu książek i opracowań naukowych, wskazując na liczne dowody utajnionej ingerencji osób zainteresowanych zacieraniem śladów przestępczej działalności wojskowej. To symptomatyczne jak obydwie historie – podziemi Włodarza i Miedzianej Góry ze sobą się splatają.
„Gułag – Miedzianka”, tak zatytułował swój reportaż Michał Bońko na stronie internetowej „Forum Karpackich”. Cytuję znamienny fragment tego reportażu:
„To było miasto jak ze snu – mówi z zachwytem Irena Kamińska, przewodnicząca Gminnej Rady Narodowej w latach 1966–72, wicewojewodzina jeleniogórska w latach 1975-81, mieszkanka Janowic Wielkich. Niejedno miasto widziałam, ale każde z nich było gorsze, brzydsze, mniej rodzinne od Miedzianki. Tu o każdej porze dnia i o każdej porze roku było lepiej niż gdzie indziej.
Miasto jak ze snu było dla wielu osób miastem dzieciństwa. Tu chodziłem do szkoły, do kościoła, do sklepów, do fryzjera i do kawiarni, mówi Aleksander Królikowski, mieszkaniec Miedzianki. Na własne oczy widziałem sztolnie i górników uranowych. Widziałem jak po drabinach schodzili w dół i osrebrzeni powracali na powierzchnię. Potem widziałem jak to miasto wysadzali dynamitem w powietrze. To nie byli Rosjanie, to już byli na sowieckich służbach Polacy.”
Do dziś zachował się duży kościół, do którego zjeżdżają co niedziela ludzie z najbliższej okolicy, kilka domów „z odzysku”, których nie udało się do reszty unicestwić i pokaźna ilość zarośniętych włazów podziemnych. To jest raj dla poszukiwaczy skarbów, odkrywców tajemnic, ale być może także dla zwykłych ciekawskich, pobudzonych coraz to liczniejszymi publikacjami o miasteczku na którym tak sromotnie zaciążyło „uranowe przekleństwo”.
O zdumiewających losach Miedzianki czytamy w przejmującym artykule „Polityki” nr 41 znanego już nam dziennikarza Filipa Springera, który odwiedził Głuszycę w połowie października 2007 roku w poszukiwaniu śladów Olgi Tokarczuk. Artykuł nosi tytuł – „Nie ma już miasteczka”. Znajdziemy w nim więcej szczegółów, a także wzruszające refleksje byłych mieszkańców niemieckiego Kupferberga i radziecko-polskiej Miedzianki. Zarówno artykuł z „Polityki” jak i inne merytoryczne informacje o pobliskim „mieście – widmie” odszukamy z łatwością w Internecie.
Autor: Stanisław Michalik